Właściwie przy każdej książce proces translatorski wygląda u mnie podobnie. Zaczynam ostrożnie, szukając odpowiedniego tonu, dostrajając swój język do języka autora, potem przyspieszam i praca idzie płynnie, raz lepiej, raz gorzej, wiadomo, ale zazwyczaj lubimy się z książką: ona mnie nie męczy, ja nie jej czynię krzywdy. Potem jednak następuje ten moment – na ostatniej prostej – kiedy mam dość. Choćby nie wiem jaką frajdę sprawiało mi tłumaczenie, choćbym nie wiem jaką sympatię żywił wcześniej do autora, zawsze mam dość. Zaczynam się zastanawiać, co takiego mi się w tym podobało, przeklinam autora i marzę już tylko o tym, żeby cisnąć książkę w kąt.
Tym razem było inaczej. Skończywszy z Calypso, od razu zabrałem się za inne książki Davida Sedarisa – przypominam sobie teksty, które znałem wcześniej, czytam nowe i ciągle myślę o tym, jak by było fajnie je przełożyć na polski. Fajnie, ale i trudno, bo choć każde tłumaczenie bywa trochę łamigłówką, to tłumaczenie Sedarisa stawia wyzwania co akapit. Autor uwielbia gry i żarty językowe, które rzadko kiedy da się przenieść do polszczyzny ot tak – przeważnie wymagają słownej ekwilibrystyki, zmian poważnych (i odważnych), ale koniecznych, żeby nie skończyć z tą znienawidzoną przez tłumaczy frazą „nieprzekładalna gra słów”. Znalezienie rozwiązania – które przychodzi często znienacka, w trakcie zmywania naczyń albo tuż przed zaśnięciem, po kilku dniach intensywnych rozmyślań – daje ogromną satysfakcję. Jest to jedna z tych rzeczy, którą w pracy tłumacza lubię najbardziej, a Sedaris daje mi do tego aż nadto okazji.
Co więcej, jest to łamigłówka rozszerzona, bo bohaterowie Sedarisa – ojciec, siostry, brat, nieżyjąca matka, Hugh – jego chłopak – pojawiają się w wielu opowiadaniach. Wskazówką translatorską może być więc jakieś inne opowiadanie z tego samego – lub innego – tomu, co czasami dodatkowo komplikuje sprawę. – Nie mogę tak tego przełożyć, bo w innym tekście, w innym tomie, jest inny żart na ten sam temat i to musi do siebie pasować! – skarżę się mężowi, choć przecież wcale nie wiadomo, czy kiedykolwiek będę przekładał inną książkę Sedarisa. – Jesteś niemożliwy! – słyszę w odpowiedzi i widzę, jak kręci karcąco głową.
To, zresztą, jeden z powodów, dla których teksty Sedarisa tak do mnie przemawiają. Nie tylko dlatego, że są dowcipne, złośliwe, autoironiczne, pełne takiego humoru, jaki najbardziej mi odpowiada. W związku Davida i Hugh widzę dużo ze swojego związku. Doskonale rozumiem życie introwertyka, którego zawód zmusił do ogrywania roli ekstrawertyka. Rozumiem go, kiedy pisze o swojej rodzinie, którą kocha nad życie, ale której często nie może wytrzymać; kiedy opisuje powracające traumy z przeszłości, drobne obsesje i idiosynkrazje, które komplikują życie, ale często czynią je bardziej interesującym. Wprawdzie nigdy jeszcze nie karmiłem żółwia wyciętym mi przez chirurga tłuszczakiem, ale cóż – wszystko przede mną.