Artur Domosławski
Historia pewnego nieporozumienia
1.
W kwietniu 2014 roku Eduardo Galeano był gościem specjalnym II Biennale Książki i Czytelnictwa w Brasílii. Miał wygłosić przemówienie otwierające imprezę i przeczytać fragment jednej ze swoich książek. Spodziewano się, że wybierze dzieło, które uczyniło go klasykiem za życia – Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej. Ku zaskoczeniu organizatorów i publiczności wybrał napisane w 2012 roku Dzieci czasu.
Zapytany w czasie konferencji prasowej, dlaczego nie przeczytał Otwartych żył, wypowiedział kilka zdań, które wywołały prawdziwą burzę wśród pisarzy i intelektualistów Ameryki Łacińskiej.
– Nie mógłbym kolejny raz przeczytać Otwartych żył. Nie byłbym w stanie, zemdlałbym. Dla mnie z tej prozy tradycyjnej lewicy wieje nudą. Nie zniósłbym tego fizycznie. Trafiłbym do szpitala. To miało być dzieło z ekonomii politycznej, lecz brakowało mi odpowiedniego wykształcenia. Nie żałuję, że [tę książkę] napisałem, ale dla mnie jest ona etapem, który mam za sobą.
Na lawinę reakcji nie trzeba było długo czekać.
„Eduardo Galeano uśmiercił swoje najbardziej znane dzieło”, obwieścił argentyński dziennik „Perfil”.
„Galeano prostuje, a idioci tracą swoją biblię”, napisał Carlos Alberto Montaner, kubański antykomunista z Miami. „Idioci” to w języku Montanera latynoamerykańska lewica i szerzej: ludzie myślący kategoriami progresywnymi i egalitarnymi (do „idiotów” jeszcze wrócę).
Niektórzy gratulowali Galeanowi „uczciwości” i „dojrzałości”, z jakimi sprzeciwił się „doktrynerskiej lewicy”, w kółko powtarzającej zdezaktualizowane myśli i idee.
Wielbiciele Galeana byli w szoku. Czy Otwarte żyły naprawdę stały się dla niego bezwartościowe?
Burza wokół wypowiedzi pisarza ukazała nie tylko napięte relacje między nim samym a jego dziełem – takie napięcie czasem się pojawia – lecz obnażyła również zasady funkcjonowania współczesnych mediów. News, którego wyjaśnienie wymagało niewielkiego wysiłku i dociekliwości piszących, zawisł na zawsze w internecie bez odpowiedzi, co tak naprawdę się stało i dlaczego.
Fani Galeana pozostali w niewiedzy, skonfundowani, skazani na spekulacje; głęboko zasmuceni, że autor odwrócił się od dzieła, które przez lata porządkowało ich wizję wielu spraw z historii i dnia dzisiejszego regionu.
2.
Skok w przeszłość: lata sześćdziesiąte w Ameryce Łacińskiej. Polityczne i intelektualne trendy wyznacza kubańska rewolucja Fidela Castro, która zwyciężyła w 1959 roku. Rewolucja ta daje społeczeństwom latynoamerykańskim kilka lekcji.
Oto okazuje się, że obalenie długowiecznych satrapii jest możliwe. Partyzanci, wspierani przez swoich sympatyków, są w stanie pokonać zawodowe wojsko. Na dodatek wszystko to dzieje się zaledwie dziewięćdziesiąt mil od Florydy, pod nosem potężnego Wuja Sama – a zatem potęga Stanów Zjednoczonych jest ograniczona.
Przez kolejne trzy dekady latynoamerykańscy marzyciele będą chwytać za broń, a niektórzy będą wierzyć w moc kartki wyborczej (przypadek Chile), żeby – tak jak brodacze z Hawany – zmieść niesprawiedliwy ład społeczny i ustanowić socjalizm, niekoniecznie taki jak w Moskwie czy Pekinie. Siły zachowawcze przy wsparciu politycznym, finansowym i nieraz wojskowym Waszyngtonu odpowiadają na te aspiracje zamachami stanu i okrutnymi represjami. Brazylia, Chile, Argentyna, Boliwia, Urugwaj (ojczyzna autora tej księgi)…
Kiedy ruchy rewolucyjne ponoszą porażki, rolę inspirującą, budującą świat wartości innych niż oficjalne odgrywają dzieła kultury. To czas boomu literatury iberoamerykańskiej, która brawurowo przedziera się poza granice Ameryki Łacińskiej i podbija serca czytelników w Europie i Stanach Zjednoczonych.
Młody Eduardo Galeano, wywodzący się z kraju o marginalnym znaczeniu politycznym, marzył o dziele, które stanie się wielką opowieścią o całym regionie pisaną z perspektywy podbijanych, wykluczanych, przegranych. Pod koniec lat sześćdziesiątych był już rozpoznawalnym, czołowym w swoim pokoleniu dziennikarzem w Montevideo. Miał na koncie dwie książki: jedną o Chinach, drugą o Gwatemali, ale – jak wspominał jego ówczesny znajomy – marzył o napisaniu wielkiego dzieła, które poruszy kraj, region, świat.
Miał się od kogo uczyć i u kogo szukać inspiracji. Urugwaj, jeszcze przed wojskowym zamachem stanu w 1973 roku, był azylem dla emigrantów politycznych z krajów, w których antykomunistyczne dyktatury zdołały pokonać rewolucjonistów i reformatorów. Przez Montevideo przewijali się rewolucjoniści z Kolumbii, Wenezueli oraz innych krajów regionu. Jednym z nich był Darcy Ribeiro, brazylijski ekonomista i socjolog, który na pewien czas osiadł w Montevideo. Innym – René Zavaleta Mercado, socjolog i filozof, uchodźca polityczny z Boliwii. Galeano wiele zawdzięczał również Vivianowi Tríasowi, politykowi i liderowi urugwajskich socjalistów, oraz Alberto Courielowi, ekonomiście.
Jednak największy wpływ na Galeana mieli myśliciele, którzy byli prekursorami teorii zależności, tłumaczącej procesy gospodarcze i społeczne zachodzące w regionie dawniej i dziś. Ważną inspiracją okazały się tu prace Fernanda Henrique Cardosa, socjologa marksisty z Brazylii (po kilku dekadach jako prezydent wprowadzi on program neoliberalny, choć – trzeba przyznać – w nie najbardziej dotkliwej postaci). Inspirację stanowiły pisma Sergia Bagú, argentyńskiego historyka, badającego zależności peryferii takich jak Ameryka Łacińska od centrów gospodarki kapitalistycznej. Krytyczne spojrzenie z perspektywy europejskiej Galeano zawdzięcza z kolei niemieckiemu ekonomiście André Gunderowi Frankowi. Ten ostatni współpracował z socjalistą Salvadorem Allendem, prezydentem Chile, i bywa uważany za prekursora głośnych idei Immanuela Wallersteina.
Wszystkich ich łączyło marzenie o wielkiej społecznej zmianie – rewolucji czy ewolucji, lecz o rewolucyjnych skutkach; łączyły ich także inspiracje marksistowskie, nieraz odwołania do postępowej wersji chrześcijaństwa (teologii wyzwolenia), sprzeciw wobec porządku społecznego urągającego poczuciu sprawiedliwości oraz wobec eksploatacji ich krajów i ubogich obywateli przez wielkie koncerny krajowe i zagraniczne; wreszcie – otwarta wrogość wobec politycznego patrona tych wszystkich praktyk, czyli Stanów Zjednoczonych. Było coś jeszcze – niechęć do dogmatycznego myślenia, do doktrynerstwa, nieraz uwierającego ich u sojuszników politycznych i osobistych przyjaciół.
W takim kontekście Galeano rozpoczął pracę nad dziełem, które zapewniło mu miejsce w historii literatury, czy może raczej w historii życia intelektualnego Ameryki Łacińskiej drugiej połowy XX wieku.
3.
Otwarte żyły są przystępnym wykładem, a właściwie opowieścią wpisującą się w nurt teorii zależności – jak perspektywę tę nazywają humaniści akademiccy. To dzieje grabieży kolonialnej dokonanej w Ameryce Łacińskiej przede wszystkim przez Hiszpanię i Portugalię. To dzieje zależności neokolonialnej formalnie niepodległych państw od północnego sąsiada – konstruowanej za pomocą zamachów stanu, eksploatacji surowców, ustanawiania monopoli, wywoływania konfliktów wewnętrznych. Wreszcie – to dzieje przekleństwa gospodarek ogniskujących się wokół jednego lub kilku surowców, co niszczy inne sektory i hamuje rozwój tak gospodarczy, jak i społeczny (wszystkie wysiłki kradnie obsługa gospodarczej monokultury).
„Pisząc Otwarte żyły, starałem się zrozumieć, dlaczego mamy tak bardzo pod górkę – mówił Galeano kilka lat po napisaniu książki. – Z winy Boga czy gwiazd? Ta książka jest rezultatem długiego i żywego doświadczenia. Przemierzyłem długą drogę, rozmawiałem z mnóstwem ludzi. I dużo czytałem. Książki pełne pasji i książki straszne. Otwarte żyły miały połączyć to, co inni rozdzielają. Historia wzlotu Europy i Stanów Zjednoczonych jest zarazem historią upokorzenia Ameryki Łacińskiej”.
Dla Galeana arcyważne było to, by książkę poświęconą ekonomii politycznej czytało się jak „opowieść o piratach” lub nawet „historię miłosną”. Równocześnie zależało mu, by ostro i cierpko wyrażane opinie oraz nazywanie wprost tego, co zwykle opakowywano w łatwe do przełknięcia kłamstwa, miały umocowanie w twardych danych, czyli badaniach akademików i zawodowych ekspertów. Więc cierpiał, czytając statystyki, dokumenty i mało wciągające książki, po to by po zakończeniu pracy móc powiedzieć, że jego dzieło odwołuje się do kilkuset źródeł; że nie ma w nim twierdzenia, które nie byłoby podparte danymi pochodzącymi z prac specjalistów i z dokumentów.
Mimo tych starań Otwarte żyły nie zostały początkowo docenione przez Casa de las Américas, kubańską instytucję kultury, wyznaczającą wówczas trendy w „rewolucyjnym kościele” Ameryki Łacińskiej. W Casa de las Américas uznano, że książka jest zbyt… popularna, zbyt niepoważna. Po latach Galeano powie, że był to jeszcze czas, w którym na lewicy mylono powagę z nudą. Nagrodę Casa de las Américas dostał później, gdy książka zrobiła już międzynarodową furorę, została przetłumaczona na wiele języków, a od pewnego momentu zaczęto ją traktować jak biblię latynoamerykańskiej lewicy.
Ta publikacja zmieniła status Galeana – stał się on, choć nie od razu, pisarzem rozpoznawalnym najpierw w całym regionie, później również poza Ameryką Łacińską. Jego biograf Fabián Kovacic napisze po latach, że dopiero w Otwartych żyłach „objawia się Galeano kompletny, ukazujący swój wielki potencjał, gdy idzie zarówno o język, jak i o styl”.
Książka zmieniła także położenie materialne pisarza, ale nie uczyniła go milionerem (sława i pieniądze przychodziły do niego stopniowo, skapywały kropla po kropli). Skok, jaki Galeano zrobił po publikacji Otwartych żył, był skokiem z nakładów pięciotysięcznych do dwa razy większych oraz przede wszystkim do tłumaczeń na inne języki. To duży sukces, jednak nie na skalę największych gwiazd boomu prozy iberoamerykańskiej.
4.
Być może określenia „biblia latynoamerykańskiej lewicy” użyli wobec Otwartych żył jako pierwsi zapiekli przeciwnicy tej książki: wspomniany już Kubańczyk Carlos Alberto Montaner, kolumbijski pisarz Plinio Apuleyo Mendoza oraz Peruwiańczyk Álvaro Vargas Llosa (syn sławnego pisarza). W 1996 roku ogłosili pamflet Manual del perfecto idiota latinoamericano [Podręcznik doskonałego idioty latynoamerykańskiego], a słowo wstępne do niego napisał sam Vargas Llosa senior.
„Wierzy, że jesteśmy biedni, ponieważ ONI są bogaci, i na odwrót; że historia jest skuteczną konspiracją złych przeciw dobrym, w której TAMCI zawsze zwyciężają, a my przegrywamy (on zawsze jest pośród biednych ofiar i szlachetnych przegranych) […]. Gdy mówi o kulturze, uderza w takie tony: »Tego, co wiem, nauczyło mnie życie, a nie książki, dlatego kultura moja jest nie książkowa, lecz życiowa«. Któż to taki? To idiota latynoamerykański”.
Tu i ówdzie pamflet trafnie obnażał niektóre stereotypy w myśleniu części radykalnej lewicy w Ameryce Łacińskiej. Jednak w swoich zasadniczych tezach był niesprawiedliwy, jako diagnoza – nietrafny, a w tonie – agresywny. Każdy ruch emancypacyjny i progresywny zostaje w tej książce albo zdiabolizowany, albo wykpiony, każda krytyka modelu społeczno-gospodarczego, który zaszczepiano kontynentowi w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, zostaje zaliczona do kategorii „idiotyzmów”. Biedę i nierówności – zdaniem autorów – sprowadzili na siebie sami Latynosi, dokonując złych wyborów, źle gospodarując, stawiając na państwowe zamiast na prywatne i tak dalej.
Książka stała się propagandową obroną neoliberalizmu, który – jak miało się okazać – przyniósł mieszkańcom regionu więcej porażek i rozczarowań niż zdobyczy społecznych. Wykopanie nowych nierówności, nadużycia o charakterze kryminalnym popełnione przez wielu neoliberalnych przywódców w regionie ukazały, że w większości diagnoz, przestróg i ocen to właśnie „idioci” – znaczy: krytycy latynoamerykańskiej wersji neoliberalizmu – mieli rację; wskazywali prawdziwe dramaty ludzi i prawdziwe słabości systemu.
Otwarte żyły i Galeano są bohaterami obszernego rozdziału pamfletu. Zdaniem jego autorów i książka, i jej autor należą do najbardziej odpowiedzialnych za ukształtowanie myślenia Latynosów ostatnich dekad – myślenia, które ich zdaniem uniemożliwia wyrwanie się tego regionu z biedy, nierówności i zacofania.
Czyżby Galeano, wypowiedziawszy w 2014 roku słowa brzmiące jak odcięcie się od swojej najgłośniejszej książki, przyznał rację krytykom?
5.
Istotnie, wprawił czytelników w konfuzję. Jednak niewymagająca dużo czasu ani wielkich nakładów kwerenda pozwala ustalić, co się stało i dlaczego.
W 2009 roku z okazji podróży do Hiszpanii Galeano udzielił wywiadu dziennikowi „El País”. „Żyły Ameryki Łacińskiej wciąż są otwarte… To, co napisałem, jest nadal prawdziwe. Międzynarodowy system władzy sprawia, że bogactwo wciąż karmi się biedą kogoś innego…”
Pewną ilustracją słów pisarza, a zarazem aktem przyciągającym uwagę mediów było zdarzenie, do jakiego doszło tamtego roku podczas spotkania Hugo Cháveza, przywódcy Wenezueli o aspiracjach rewolucyjnych, z Barackiem Obamą, prezydentem USA. Otóż przed kamerami Chávez wręczył Obamie egzemplarz Otwartych żył i publiczne zachęcił go do lektury. Galeano musiał czuć satysfakcję, ale zapytany, co sądzi o tym zdarzeniu, uznał je za gest bez znaczenia. Tym bardziej że ofiarowany egzemplarz był w języku hiszpańskim, a prezydent USA nie zna tego języka.
Mimo wszystkich zastrzeżeń był to wielki powrót na scenę dzieła pisanego w 1970 roku – w innym kontekście, w innym świecie – które opowiada historię wciąż dziejącą się na naszych oczach. Innymi słowy: aktualną, nawet jeśli zmieniły się didaskalia.
W ciągu dwudziestu czterech godzin na stronie Amazona hiszpańska wersja Otwartych żył wskoczyła z 47 468 miejsca najlepiej sprzedających się książek na pierwsze. Angielskie tłumaczenie wskoczyło na miejsce drugie.
Galeano, choć cieszył się z chwilowego comebacku książki, ujawnił przy tej okazji, że ma z nią trudne relacje. W jednym z ówczesnych wywiadów porównał się do Quino – argentyńskiego twórcy kultowej postaci Mafaldy, bohaterki komiksów i kreskówek dla dzieci. Mafalda przyćmiła inne prace rysownika – dokładnie tak samo, jak Otwarte żyły ponad czterdzieści (!) innych książek Galeana.
– Dla mnie byłoby lepiej, gdyby [Otwarte żyły] złożono w jakimś muzeum archeologicznym obok egipskich mumii – powiedział w jednym z wywiadów. – Wielu ludzi, nie wszyscy, ale wielu, utożsamia mnie z tą książką. Dla mnie to jest jak zaproszenie do tego, bym umarł. To tak, jak gdybym od 1970 roku niczego więcej nie napisał. A przecież tak nie jest, napisałem wiele i bardzo się zmieniłem.
Wspomniany Kovacic interpretuje wypowiedź Galeana, którą niechętni pisarzowi uznali za pogrzebanie dzieła, jako wyraz irytacji i frustracji. Dodać można, że także rozczarowania, zmęczenia, przytłoczenia, lecz nie fundamentalnej zmiany poglądów na dzieje regionu ani na to, w jaki sposób przedstawił je blisko pół wieku wcześniej.
Żyły Ameryki Łacińskiej pozostają otwarte. Zmieniają się formy eksploatacji, narzędzia wyzysku, przepisy administracyjne i reguły prawa. Ale – jak w pierwszych słowach tej książki – niektóre kraje nadal specjalizują się w wygrywaniu, a inne w przegrywaniu.
To zaś, co zmienia się na naszych oczach na lepsze, jest efektem między innymi uświadomienia sobie tej sytuacji przez mieszkańców regionu i niektórych liderów; następstwem zmiany myślenia, do której Otwarte żyły przyczyniły się w ostatnim półwieczu jak mało które dzieło latynoamerykańskiej kultury.
***
Tekst jest posłowiem do nowego wydania książki Otwarte żyły Ameryki Łacińskiej Eduarda Galeana, która ukazała się w tłumaczeniu Barbary Jaroszuk.