Kategorie
Blog

Sześć spotkań, czyli wstęp

Delfin butlonosy Peter, szympans Dawid Siwobrody, wilczyca Gudrun, łosza Matylda, żubr Wiking i Pan Gawron – to bohaterowie i bohaterki tej książki. Choć należą do różnych gatunków, wszystkie te zwierzęta łączy jedno: z woli własnej bądź nie zetknęły się z Homo sapiens. To ludzie nadali im imiona i pod tymi imionami stały się częścią również ludzkiej historii. Spotkanie z „nagą małpą”, jak nazwał człowieka biolog Desmond Morris, odmieniło ich życie, niekiedy w dramatyczny sposób. Ale zmieniło też ludzi, z którymi miały styczność.

To książka o spotkaniu raczej zwierząt pozaludzkich z ludźmi niż ludzi ze zwierzętami pozaludzkimi. W języku angielskim ten termin brzmi nieco zgrabniej: non-human animals. Na polski tłumaczy się to zwykle jako „zwierzęta nieludzkie”, „zwierzęta pozaludzkie” albo „zwierzęta inne niż ludzie”. Wybieram to drugie, bo pierwsze może mieć mylące moralne konotacje, a trzecie jest nieładne stylistycznie. Dlaczego w ogóle używam tego pojęcia? Ponieważ ludzie są po prostu jednym z wielu gatunków, kiedy zaś piszemy o „zwierzętach i ludziach”, to sugerujemy, że nasz gatunek jest czymś jakościowo innym od reszty zwierzęcego świata. Tymczasem nie ma tu żadnego dualizmu, Homo sapiens to jeden z liści na drzewie życia. Tego nauczyła nas Darwinowska teoria ewolucji, która odesłała w niebyt wywodzącą się z chrześcijaństwa hierarchiczną wizję rzeczywistości, gdzie człowiek stoi na czele stworzenia.

Takie ujęcie nie jest jedynie zabiegiem stylistycznym. Chciałem rozłożyć akcenty tak, by była to opowieść w większej mierze o innych gatunkach niż o naszym. By to one w tej relacji grały pierwsze skrzypce, nawet jeśli zostały w niej potraktowane jak przedmiot.

Najbardziej intrygujący wgląd w ich świat zyskujemy wtedy, gdy koncentrujemy się na określonej historii. Kiedy fakty dotyczące przynależności gatunkowej są raczej kontekstem, który pozwala nam zrozumieć dane zwierzę, ale nie redukują go do kolejnego egzemplarza gatunku. Są tacy, którzy twierdzą, że najpełniejszy obraz uzyskujemy wtedy, gdy przyglądamy się zwierzętom na pewnym poziomie ogólności, na przykład populacji czy gatunku. Pozwala nam to dokonywać statystycznych uogólnień, stawiać hipotezy i tworzyć teorie, które budują gmach nauki. Zastrzegam jednak, że to nie jest książka naukowa i nie pretenduje do tego miana, choć nieraz będę się tu odwoływał do wiedzy akademickiej. To opowieść o spotkaniach między konkretnymi zwierzętami – tymi ludzkimi i nie – oraz o tym, co z tych spotkań wynikło.

Dość łatwo jest zrekonstruować ludzką perspektywę w każdej z tych relacji. My, ludzie, pozostawiamy po sobie ślady: wspomnienia, zdjęcia, nagrania. Potrafimy opowiadać własne historie i je utrwalać. Natomiast nawet jeśli inne zwierzęta również umieją to robić w swoich systemach komunikacji – co w świetle obecnej wiedzy wydaje się wątpliwe – to nie potrafią nam tego przekazać, a może my nie potrafimy tego odczytać.

W tej książce próbuję – na tyle, na ile potrafię, nierzadko posiłkując się głosami ekspertów – zrozumieć, jak w spotkaniach i relacjach, o których tu mowa, odnalazły się zwierzęta inne niż człowiek i jak same je postrzegały. Czy uczyniłem to w sposób wiarygodny i przekonujący? Niech ocenią Czytelnicy. Nie mogłem jednak nie podjąć tego wyzwania. Próba zrozumienia doświadczeń bohaterów tej książki bez wniknięcia w świat ich uczuć i motywacji wydawała mi się bowiem pomysłem wybrakowanym. Gdybym miał ograniczyć się do przedstawienia fizycznych zachowań zwierząt pozaludzkich, ta historia byłaby co najwyżej suchym raportem z obserwacji behawiorysty. Wolę oskarżenie o to, że miejscami zanadto ponosi mnie wyobraźnia, niż niewygodne poczucie, że rezygnując z próby zrozumienia wewnętrznej perspektywy moich bohaterów, straciłem z oczu coś naprawdę ważnego.

Gdy zabrałem się do pisania, w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że ta książka traktuje również, przynajmniej do pewnego stopnia, o śmierci. Dla Pana Gawrona kontakt z człowiekiem skończył się w najgorszy możliwy sposób, tak samo dla Petera; nie można wykluczyć, że dla Matyldy również. To połowa bohaterów tej książki. Nie chcę przez to powiedzieć, że dla dzikich zwierząt styczność z nami zawsze oznacza smutny koniec, trudno mi jednak odpędzić refleksję, że zbyt często bywamy śmiertelnym zagrożeniem dla innych zwierząt. Ta książka dostarcza niestety wielu argumentów na poparcie tej tezy.

Czytelnicy mają prawo mieć oczekiwania wobec tekstu, w końcu poświęcają czas na jego przeczytanie, przedkładając tę lekturę nad inne. Ale autorowi również wolno mieć w związku z tym jakieś nadzieje. Jaka jest moja? Jako dziennikarz większość swoich tekstów poświęcam dzikiej przyrodzie i jej ochronie, w szczególności ochronie dzikich zwierząt. Może zabrzmi to banalnie, ale piszę po to, by jak najwięcej tego świata udało się zachować na przyszłość. Mam nadzieję, że kiedy już poznacie historie Petera, Dawida, Gudrun, Matyldy, Wikinga i Pana Gawrona, nigdy więcej nie spojrzycie na dzikie zwierzęta, które spotkacie w swoim życiu, jak na anonimową biologiczną masę. Że zobaczycie w nich jednostki, które mają cele i pragnienia. Że zobaczycie życie, które zasługuje na trwanie i którego nie można odbierać z byle powodu. Które jest warte zachowania i, jeśli to możliwe, uratowania, choć – będzie tu o tym jeszcze mowa – nie za wszelką cenę.

Książka Spotkania z nagą małpą Roberta Jurszy jest do kupienia tutaj.